W nowym roku nadal Akumal

Aura nie pozwala opuścić Akumal. Od kilku dni ciągle pada – dzisiaj pogoda nieco bardziej dopisuje, co pozwala mi ogarnąć sprawy po deszczowych dniach – suszenie śpiwora, namiotu, ciuchów (te oddałem godzinę temu do pralni i mam się zgłosić po nie jutro o 10), pranie butów, które po tych deszczowych dniach roznoszą taki piękny aromat, że aż nawet ja nie wytrzymałem ;) Takie i tym podobne sprawy.

Najważniejszą kwestią jest uszkodzony namiot – z dużą radością kupiłem jakieś pół roku temu wcale nie tak tani namiot polskiego producenta spod Krakowa ze świadomością, że będzie mi służył przez długie lata. Niestety po jakichś 10-15 noclegach pękły wszystkie trzy aluminiowe rurki, uszkadzając przy tym powierzchnię namiotu. A zatem muszę pospawać aluminiowe rurki i zszyć namiot tak, by nadal wypełniał swoją nieprzemakanlną funkcję. W tej kwestii namiot również niekoniecznie sie sprawdził. Miałem troszkę zabawy podczas tych deszczowych nocy – trzeba przyznać, że zaskoczyła mnie siła deszczu – w Akumal potworzyły się miejscowo rzeczki. A ja eksponując moje ciało białasa w meksykańską noc ostro pracowałem łopatą, kopiąc wokół namiotu kanał odpływowy dla wody. Jako, że dzisiaj jest niedziela, nic nie załatwię w kwestii rurek. Mam kontakt do majstra w Tulum, postaram się odwiedzić go w poniedziałek, ew. we wtorek, gdyż jutro niebo ma przykryć na nowo warstwa deszczowych chmur. Także prawdopdoobne, że wyruszę dopiero we wtorek rano. Kończąc kwestę namiotu – zamierzam napisać do producenta, by na gwarancji przysłał mi rurki do Meksyku. Zobaczymy, co na to dbałość o zadowolenie klienta ;)

Pierwotnie chciałem przemierzyć rezerwat przyrody “Sian Ka’nn” drogą do Punta Allen, lecz wobec opadów deszczu może stać się to niemożliwe, stąd myślę, by od razu wybrać się w kierunku miejscowości Coba i dalej Valladolid. W Coba zamierzam odwiedzić ruiny Majów i po drodze do Valladolid ponoć piękną lagunę, którą polecił mi Emir – cyrkowy tata.

Jak już wspominałem sylwestra spędziłem wraz z cyrkowcami. Wieczorem o 20 cyrk dawał przedstawienie, a potem strzelaliśmy z dzieciakami petardami, jedliśmy pyszne ciasto, po które wybrałem się do Tulum na rowerze(30 km w jedną stronę) i szczęślwie przetransportowałem z powrotem do Akumal. Jako, że rodzina cyrkowa aloholu w ogóle nie pije, raczyłem się o północy chilijskim szampanem z Caro, którą to pożegnałem wczoraj – Caro wrócila do Playa del Carmen. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu, przeżyliśmy masę przygód, jak ta z cyrkiem w Akumal, chodziliśmy do dżungli, tonęliśmy w namiocie, podziwialiśmy żółtwie i płaszczki w Morzu Karaibskim, niemal zeszliśmy z tego świata w jaskini jednego z cenote Dos Ojos. Takie pożegnania jak wczoraj nie należą do najłatwiejszych, lecz właśnie ta ciężkość chwili mówi również wiele o całej tej radości, którą przynosiły momenty spędzone razem.

Z drugiej strony bardzo już chcę ruszyć ostro z kopyta na rowerze i to zaczyna powoli przysłaniać radość z obcowania w jednym miejscu. Będę poruszał się z Tulum na północny-zachód – w kierunku stolicy Yucatan-u Meridy.

Wracając do okresu noworocznego – tych kilka dni nowego roku poświęciliśmy całkiem spontanicznie na relaks. Również cyrkowa rodzina stwierdziła w noworoczny wtorek, że są zmęczeni i nie będą pracowali przez kilka dni. I czy to nie jest fajne życie? Wiadomo, jak każda ścieża, posiada swoje wady i zalety, lecz kto z nas w tzw. “dorosłym” życiu posiada (a raczej bierze sobie) taką wolność, by powiedzieć – nie mam dzisiaj ochoty, nie pracuję. Życie kierowane wewnętrznymi potrzebami, a nie zewnętrznymi kontekstami.

No i oczywiście kolejne dni, to kolejne smaki – Emir i Maria – cyrkowi rodzice, raczą mnie meksykańskimi potrawami – w ostatnich dniach jadłem m.in emmoladas, frijoladas, empanadas – wszystko przyrządzane w kuchni znajdującej się w przyczepie w której mieszka sobie cyrkowa rodzinka.

Emmolada, to tortilla ze śmietaną i jednym z dziesiątków rodzajów białego sera. Frijolada, jak sama nazwa wskazuje (frijol z hiszpańskiego – fasola), to tortilla posmarowana fasolą i na to kapkę sera. Empanada, to rodzaj dużego pieroga, lepionego z masy na tortillę i smażonego w głębokim tłuszczu- można ją wypełnić, tak jak nasze pierogi, niemalże wszystkim – Emir serwował Empanadas z różnymi rodzajami sera, na ulicy jadłem również empanadas wypełnione kurczakiem w słodko-ostrym czekoladowym sosie mole.

Żeby nie było, że jjem tylko tortillę -> Marie przygotowała pewnego dnia pyszną zupę na zimno, o takiej samej nazwie w j. hiszpańskim – sopa fria. Jedliśmy również coś meksykańskiego z polskim akcentem – carne polacca – potrawa nazywająca się “polskie mięso”. Podam Wam któregoś razu przepisy, które spoczywają w moim kajeciku.

A tak żeby narobić Wam jeszcze smaka, to zachwycałem się również Relleno Negro – kurczakiem w sosie z mole, Frijol con puerco – rodzajem zupy fasolowej z wieprzowiną, a wczoraj podczas kolacji rozkoszowałem się Caldo de res – gdy pierwszy raz skoszowałem tej zupy na mięsie wołowym, trudno było oprzeć się wrażeniu podobieństwa jej smaku z naszym polskim rosołem :) Do zupy oczywiście tortilla, dodatkowo kolendra i pokrojona drobno rzodkiewka. O ostrych sosach i papryczkach jalapeńo w zalewie zawsze stojących na stole nie wspominam :)

Dzisiaj niedziela -> ludzie przechadzają się po ulicach, zajadają tacos, spacerują, zaczepiają sąsiadów, bądź bez ruchu patrzą się w jeden znany im tylko punkt. Atmosfera całkowitego relaksu :) Co do kościołów – we wiosce Akumal są dwa – jeden katolicki, drugi ewangelicki. Swoją drogą ciekawe…muszę doczytać, jak to było dokładnie z tym “szerzeniem miłości i prawdy” przez konkwistadorów.

A skoro już zachaczyliśmy o temat religii, nie można nie wspomnieć o Guadalupe. Kim ta Guadalupe dokładnie jest, jeszcze nie zdążyłem wyszperać. Emir twierdzi, że jest to postać z okresu prehiszpańskiego. W każdym bądź razie jest ona obiektem kultu Meksykanów, również katolików. W wielu źródłach można przeczytać, że katolicyzm meksykański jest bardzo specyficzny, zmieszany w dużej mierze z pierwotnymi wierzeniami. Jednym z przykłądów jest właśnie Guadalupe, przypominająca kult maryjny w Polsce – w okresie świąt Bożego Narodznia widziałem mnóstwo procesji przemierzających ulicę z przystrojonymi figurkami Guadalupe – te znajdują się wszędzie – na podwórku przed domem, w samochodzie, na łańcuszku…narodowa panienka Meksyku.
Innym przykładem zmieszania wierzeń pierwotnych z chrześcijańskimi są obchody święta zmarłych. Niestety nie miałem okazji tego doświadczyć, gdyż przyleciałem do Meksyku w połowie listopada. Dużo natomiast o tym czytałem -> fiesta na grobach bliskich, mnóstwo jedzenia, muzyka. Gdzieniegdzie czyści się podczas tego święta kości bliskich. I nikt nie wiąże tego typu zachowań z brakiem szacunku do zmarłych. Co kraj, to obyczaj. Co obyczaj, to rzeczywistość. Co rzeczywistość, to tzw. norma. Co norma, to tzw. prawda. Co prawda, to człowiek. Co człowiek, to prawda.

A muzyki jest wszędzie pełno. Nie tylko w tych turystycznych miejscach kręcą się mariachi, tutejsza rzeczywistość na ulicach byłaby nie do wyobrażenia bez głośnej muzyki dobiegającej z warsztatów samochodowych, pralni, sklepów, restauracji, czy po prostu domostw. Szczególnie wieczorem widuje się dużo ludzi siedzących wspólnie przed domem i “słuchjących” muzyki. Tak słuchających, że swobodnie można na ulicach zrobić imprezę. Gdyby tylko można było pić alkohol w miejscach publicznych, jak w Niemczech :) Z tego co zdołałem wyłapać, to popularne są tutaj oczywiście latynoskie rytmy, no i dynamiczny reggaeton.

W Cancun jeszcze zauważyłem mnóstwo sytuacji podobnych do tej. Restauracja obok restauracji – odległość 3 metry. W jednej z nich śpiewają mariachi, w drugiej z nich pusczają jakieś aktualne hity. Dźwiękowiec od mariachi podgłaśnia, dźwiękowiec z knajpy obok również. I tak w kółko – konkurencja dźwięków, nie zawsze przyjemna dla gości :) No, ale przecież ktoś musi być ważniejszy ;)

Zrobiłem mnóstwo zdjęć, lecz ich selekcja i obrabianie zabiera nieco czasu -> postram się przed wyjazdem wrzucić choć kilka.

Poza tym chcę nieco ulepszyć skrypcik na stronie pokazujący moją pozycję, bawiąc się przy tym nieco w programowanie – aktualny prosty skrypt zapisujący ostatnią pozycję do pliku, chcę wyposażyć w backend bazodanowy oparty na NoSQL (prawdopodobnie mongo). Dodatkowo informacja -> pozycja, którą widzicie na mapie, jest pozycją zaokrągloną do kilku kilometrów.

Jeszcze jedna rzecz, zmierzając ku końcowi – prysznic. Odkryłem dzięki cyrkowej rodzince bardzo prostą i wygodną formę prysznica – wiadro z wodą i opakowanie po śmietanie jako narzędzie do polewania wodą. Nie wiem dlaczego, ale znajduję dużo radości w takim myciu :) A skąd biorę wodę? Jak pada, to jest deszczówka, a jak nie pada, to jakieś 50 metrów dalej znajduje się publiczny kran, z którego można zaczerpnąć wody. Właśnie skorzystałem z tej możliwości, by namoczyć buty w proszku do prania, w celu wywabienia tegoż niepowtarzalnego aromatu, który jednakże najpradopodobniej zakłóca niestety naturalne funkcjonowanie życia w dżungli, stąd…buty się moczą ;)

Głowa goi się doskonale – ostre uczucie swędzenia skłoniło mnie nie raz w ostatnim czasie, by bliżej zapoznać się poprzez zmysł dotyku z dziurą w mej głowie, co pozwoliło mi stwierdzić obecność grubego strupa :)

Narazie na tyle, żegna Was Gawor z kabiny amerykańskiego Dodge-a, w którym spędziłem dzisiejszą noc, a teraz sporządzam właśnie zapiski :)