Caldo de pescado

A więc u Was zima, więc o świeżą rybę zapewne nie łatwo, ale kto raz spróbował wędkowania pod lodem z radością wybierze się na zamarźnięte jezioro raz jeszcze, by najpierw posmakować połączenia mrozu z ciepłym słońcem, a potem spróbować tych pyszności, które sobie wykombinowałem :) Pewnie nic specjalnego dla wprawnego kucharza miłującego się w rybach, ale ja odkryłem Amerykę :)

Właśnie gotuje się pyszna zupa w namiocie, no i postanowiłem, że zapiszę kilka moich kulinarnyh kreacji. Sam siebie mocno zadziwiam, bo niektóre kombinacje smakują tak dobrze, że kurka wodna, która sobie krzczy nieopodal w jeziorze.

Otóż zupa rybna z sumika karłowatego w ilości sztuk dwie oraz jedna ryba okoniopodobna :) (okonie dobrze teraz biorą pod lodem zapewne, ja złapałem swojego na żywca :) ).

Moja zupa dopiero dochodzi, a ja już doszedłem kulinarnie ;) smakując nieco. Dam jej jednak kolejne 5 minut, niech osiągnie spełnienie swego istnienia :) Czujesz ten aromat? Ryba mięciutka, rozpływa się w ustach.

No ale dobra, do rzeczy :) :

Przepis nr 1 – rosół rybny (caldo de pescados ala El Gawor vel Champi trip ;)) ala Gawor nad jeziorem Silvituc ;)

Potrzebne składniki:

2-3 niewielkie ryby, najlepiej świeże, najlepiej sum albo węgorz, ponieważ zawierają wyjątkowo dużo tłuszczu, co
1,5 l wody
1x papryka
1x średnia papryczka serrano, może być też chili :)
2x pomidor
1x cebula
1x wielki ziemniak, albo kilka małych
2 zęby czosnkowe, u mnie gigantyczne :)
olej, u mnie niesłonecznikowy, (aceite de canola) (zadanie: sprawdzić canola w słowniku hiszpańsko-polskim)
sól, pieprz, oregano
cilantro (jak wyżej, słownik esp-pl), ew. pietruszka
gotowa mieszanka na zupę warzywną knorr, u mnie sopa de letras(słownik esp-pl) z makaronem :), lecz oczywiście można zamiast tego (i nawet lepiej) dodać seler, marchewę, pietruszkę itd. :)

No to do roboty:
Na patelni podsmażamy cebulkę delikatnie, wrzucamy papryki, zaraz potem czosnek, troszeczkę później pomidorki :) Popieprzamy, posolamy ;), oreganimy ;) Podsmażamy wszystko tak troszeczkę, dojdzie w zupie :)

W garze gotujemy wodę, wrzucamy ziemniaki, dodajemy proszkową zupę knorra mieszając (albo wrzucamy seler itd.) Jak ziemniory z deka zmięknął wrzucamy podsmażone warzywka. Za siedem i pół minuty ;), gdy wiatr powieje i gałąź spadnie Wam na dach, dorzucamy wypatroszone wcześniej ryby, tj. bez flaków i patrzących na Ciebie z wyrzutem oczu.

Za chwilę ryba jest gotowa, białe mięsko rozpływa się w ustach (a nie w dłoni ;) ). Dorzucacie bliżej niezdefiniowaną połowę cilantro (ew. natki pietruszki).

Pozwólcie rosołkowi rozwinąć swój aromat, niechaj sobie bulgoce wywar druidzi. W końcu po kilku, kilkunastu minutach zupa gotowa do transferu na talerz :)

Przed podaniem dorzućcie świeżego cilantro(lub natki pietruchy, no i gińcie w rozkoszy smaku tej zupy :) Śmiało pozwólcie rybie rozpływać się w Waszych ustach, jednakże uwaga, istnieje niebezpieczeństwo, że ość może Was przyatakować :) Jak Wam się chce, to można oczywiścię rybę wyfiletować, ale jak dla mnie zabawa z ośćmi to cała atrakcja konsumowania (“Konsument je po to aby jeść… ;) “) zupy rybnej, swoisty rytułał plucia na wszystkie strony :)

Do zupy rybnej oczywiście chlebek, myślę, że możnaby jednak spróbować zjeść ją z herbatnikami. Tutaj w Meksyku sałatki i wiele innych potraw konsumuje się, nakładając zawartość na herbatniki, albo maczając je w zupie i wybierając co grubsze. Jak nie herbatniki, to tortilla – mam wrażenie, że chodzi tutaj o to, żeby uniknąć używania widelców – ot spisek przeciwko sztućcom ;)

A drugi przepis w kolejnych dniach, lookajcie na bloga :) Pzdro!

Cieć poeta

Cieć należy rozumieć tutaj jako definicję zawodu, a nie jego wartościowanie :) Tyle tytułem małego wstępu.

Update jednak z miejsca kilka kilometrów oddalonego od poprzedniego posta. Otóż wczoraj w pośpiechu zrobiłem zakupy w supermarkiecie, zrobiłem wpis no i czym prędzej ruszyłem w poszukiwaniu noclegu. Tuż za Escarsegą zobaczyłem ciekawie wyglądającą budowlę z potencjanym miejscem na namiot, a nawet jakaś prosta chatka stała przy drodze, tak, że nie musiałbym bawić się w rozbijanie obozu.

Podjechałem bliżej, za dużym budynkiem centrum informacyjnego dla turystów idealny kawałek gleby do glebnięcia się. Na wszelki wypadek poszedłem zobaczyć, czy nie ma tu jakiegoś stróża, by zaanonsować swoją obecność, coby się chłopina nie wystraszył.

No i w hamaku leżał sobie śpiewając pewien panek. Zagadałem do niego moim ciągle łamanym hiszpańskim, no i Pan zaproponował mi rozbicie się tuż obok, gdzie mam światło, dostęp do wody, prądu itd. :) Także podładowałem urządzenia, a teraz właśnie piszę z tego miejsca, jakoś usiłując pospieszyć ten wolny internet, bo już mnie ciągnie by jechać dalej (godz 12.30 tutaj, a zmierzch ok 17:30).

Przytaszczyłem rower, no i po tym jak zasiadłem na zapropnowanym mi taborecie, zaczęła się 2-3 godzinna rozmowa z mniej więcej 50-60 letnim Armando. Szalenie inteligentny typ, po podstawówce, ale jego ciekawość świata i wiedza, którą posiadał robiła bardzo duże wrażenie. Również sposób jego wyrazu nakazywał przysłuchiwać się. Byłem nieco zmęczony, poza tym mój hiszpański, ale tematy które poruszał Armando również mnie interesowały, także łatwiej było o zrozumienie.

No i tak wieczór upłynął na rozmowie o literaturze, Nitschem i “Tako rzecze Zaratustra”, o której wspomniał Armando, a którą ja czytam aktualnie na rowerze w formie audiobooka :) Biegaliśmy sobie po tematach, aż w końcu doszło do poezji, którą podobnie jak wszystkie inne książki Armando uwielbia. No i Armando wspomniał, że uwielbia pisać poezję, po czym zadeklamował mi dwa wiersze w sposób tak żywy, że niejeden student aktorstwa mógłby się wiele od naszego bohatera nauczyć.

Po wspólnej kolacji i konsumpcji resztki zupy rybnej udaliśmy się na nocny spoczynek. Rano kontynuowaliśmy przy kawie nasze humanistyczne dysputy a to o idei Boga, a to o architekturze.

Martwisz się, że jest późno, że nie znajdziesz noclegu, a tu życie Ci pokazuje, jakie czasem to wszystko jest proste – lądujesz w miejscu porównywalnym do hotelu, doznajesz intelektualnej uczty, słuchasz deklamującego poezję ludka, starasz się zrozumieć jego fizyczne wywody na temat wydobywania ropy naftowej…

Armando jest bardzo oczytanym i jednym z nainteligentniejszych ludzi, z jakimi miałem okazję rozmawiać, świadomym, otwartym człowiekiem. A wykształcenie tylko podstawowe. Także człowieczeństwo i inteligencja nie zaczyna się od magistra…śmiałbym rzec, że często ten magister marną miarą. A więc po co pracodawcy na siłę ładują jako wymaganie wykształcenie wyższe, mogąc mieć dużo lepszego pasjonata danej dziedziny. Bez papierka, ale z jaką energią, pasją.

W kolejnych dniach przepisy, a ja w pośpiechu pakuję sakwy, by dać wypełniać się drodze.