Po wielu wspaniałych chwilach z przyjaciółmi tutaj w Playa del Carmen ciężko mi wyjeżdżać. Mógłbym sobie wyobrazić scenariusz, by osiąść w tym mieście. Przez te 2-3 tygodnie zyskałem grupę pięknych przyjaciół – ludzi dbających o siebie nawzajem, okazujących sobie w otwarty sposób uczucia, dzielących się wszystkim, co tylko mają i nie przejmujących się zbytnio rzeczami takimi jak pieniądze, czy oczekiwania społeczne.
Jednakże jestem w takim punkcie podróży, że ciągnie mnie dalej. Wiem, że do Playa del Carmen będę mógł wrócić zawsze i zawsze jestem tutaj mile widziany. Poznałem to miasto od zupełnie innej strony, podobnie zresztą jak Cancun – miasto, a nie zbudowana czesto plastikowa rzeczywistosc w Zona Hotelara. Obydwa miejsca to znane resorty masowej turystyki, dzięki couchsurferce Audrinie w Cancun i grupie przyjaciół tutaj w Playa miałem okazję zobaczyć prawdziwy Meksyk, codzienność, życie prostych, ale jakże wartościowych, cieplych, otwartych ludzi. Podczas wielu godzin spędzonych w kuchni, wizyt w ulicznych budkach z jedzeniem poznałem, jak wspaniała jest meksykańska kuchnia, nauczyłem się robić jakże ważne w meksykańskiej kuchni sosy. Każda spróbowana potrawa jest jak oddzielny rozdział w powieści, każda lepsza od tej poprzedniej. Podzielę się z Wami szczegółami kuchni meksykańskiej w jakimś oddzielnym poście, gdyż teraz udam się już na spoczynek, by zbierać siły na pedałowanie w kierunku Tulum i Punta Allen.
Jeden z ulubionych moich pisarzy, Hermann Hesse, napisał, że życie jest pasmem pożegnań, sztuką, której uczymy się całe życie… w tej chwili po raz kolejny rozumiem ciężar tych słów.
Dziękuję Playa, dziękuję Piękni Ludzie! (Caro, Gabo, Omar, Carla, Adrianna, Mala, Sviet, muzycy z Chetumal, panie z pralni, chłopaki z pobliskiej budki ze świeżą tortillą …i wszyscy Ci, którzy pozostawili uśmiech, nie pozostawiając imienia…)